Kontynuuję wątek zespołów podszywających się pod „grające na żywo”. Powtórzę raz jeszcze. Nie krytykuję gry z podkładami. Do dziś robią to i najlepsi. Krytykuję fałszowanie tego faktu. Przedstawianie się jako zespół grający na żywo w chwili, gdy tak faktycznie nie jest.
W odpowiedzi na krytykę tekstu zamieszczonego na stronie, w jednym z maili wyjaśniałem kontekst jego napisania:
„Napisałem je (owe słowa) w niedługim czasie po powrocie z jednego z wesel w rodzinie mojego taty.
Faktycznie w zespole było czterech ludzi. Ów jeden, który robił całą robotę, kobieta, która oprócz niego śpiewała i dwóch innych, którzy – jak to napisałem na stronie – „po prostu byli”. Jeden „grał” na saksofonie i klawiszach, a drugi na perkusji (elektronicznej – pewnie po to, żeby nie było jej słuchać).
Moja irytacja z tego doświadczenia wzięła się stąd, że przyglądając im się przez pewien czas (a z racji wchodzenia na rynek wesel robię to ostatnio coraz częściej i chętniej) oszukiwali… patrząc mi przy tym prosto w oczy i uśmiechając się.
Za ścianą było drugie wesele. Skład również czteroosobowy. Podobna sytuacja. Właśnie w tym drugim zespole gitarzysta udawał, że gra. Klawiszowcy również…
Słyszę czasem, że ludzie chcą mieć żywe instrumenty. Słyszę również, że odzew ze strony wielu zespołów w takiej chwili polega na tym, że faktycznie biorą „atrapy” – człowieka, który za przysłowiową „stówkę” postoi przez noc nic nie robiąc. A muzyka i tak puszczana jest z playbacku (i bynajmniej oni – owi wynajęci za „stówkę” – nawet nie włączają guzików).
Takie zespoły oczywiście są droższe niż przysłowiowe „dwu-osobowe”, które same załatwiłyby całą robotę. Uwaga: takie zespoły są radykalnie tańsze od tych, które faktycznie chcą dołożyć „żywego muzyka”.”
Później padło pod moim adresem takie pytanie:
„Uważasz, że młodzi ludzie szukający zespołu na wesele są tak bardzo „ciemni”, że można im wcisnąć „atrapę” saksofonisty…?
W odpowiedzi pisałem tak:
„Czy klienci są aż tak „ciemni” by tego nie zauważyć? Nie nazywam ich ciemnymi, ale w wielu przypadkach nie zauważają. Na weselu w mojej rodzinie (przynajmniej Ci, z którymi rozmawiałem) nie zauważyli.
I wcale mnie to nie dziwi. Nie zauważają z prostego powodu: nie są muzykami i nie potrafią sami na tyle grać, by ocenić czy inni grają, czy nie, albo w jakiej mierze grają, a w jakiej nie. Zwłaszcza wtedy, gdy udający udają wyjątkowo sprawnie.
Ów przysłowiowy gitarzysta na weselu grał G-dur w chwili, gdy w muzyce był akord molowy (to tylko jeden z przykładów). Oczywiście nie było tego słychać (w ogóle w całym weselu nie było słychać żadnej pomyłki instrumentalnej!!!). Jaki stąd wniosek – gitara nie była nagłośniona.
Czy jest w stanie to stwierdzić ten, kto nie potrafi grać na gitarze i nie ma na tyle wyrobionego słuchu by powiedzieć, że w utworze jest właśnie grany akord molowy? A gitarzysta bardzo rytmicznie machał rękami.
W innym momencie „zagrał” ogniste solo, robiąc przy tym wygibasy na scenie. Aby zagrać takie solo na żywo trzeba by ogromnego skupienia i uwagi (przynajmniej w niektórych jego momentach). Czy wie o tym, ten, kto nie jest muzykiem?
Pomijając generalną klepaninę w klawiaturę (oczywiście rytmiczną, ale mimo to nie spójną z tym, co w głośnikach było słychać), którą uprawiali wszyscy klawiszowcy z zespołów, o których piszę na stronie, jeden – właśnie ów szef, który całością zarządzał i naprawdę robił sporą robotę (piszę o „wyrazach uznania” na stronie dla niego i jeśli nawet owo słowo „szczere” kryje w sobie pewien przekąs to z zupełnie innych powodów), właśnie ów szef ściemniał wyjątkowo sprawnie.
W ramach jednego z kawałków melodycznych, wręcz wirtuozowskim – nadążał palcami po klawiaturze za tym, co było grane. Czy człowiek, który nie spędził kilkunastu lat na codziennym, kilkugodzinnym ćwiczeniu jest w stanie stwierdzić, czy ów człowiek gra naprawdę, czy tylko tak sprawnie udaje?
Kolejny przykład:
Saksofonista na żywo zagrał przy stołach coś w stylu „szła dzieweczka”. Potem, na scenie ściemniał albo na klawiszach, albo grał na saksofonie, w sposób, który trudno było nazwać upiększeniem tego, co było słychać w głośnikach. Na swoje szczęście był w głośnikach ledwo słyszalny.
Jakie wrażenie na ludziach nie będących muzykami stwarza taki człowiek? „No grał! Przecież słyszeliśmy przy stołach!”
Perkusista (elektroniczna perkusja) był wizualnym dodatkiem do bębnów granych z playbacku. Grał rytmicznie, ale nie jego bębny było zasadniczo słychać w głośnikach. Co stwierdzi człowiek, nie będący muzykiem? „No, zespół z perkusją!”
Aby zagrać na żywo to, co oni puszczali z podkładów potrzeba nie czterech, ale co najmniej 6 ludzi. U mnie w zespole jest pięcioro (aktualnie już sześcioro – korekta redakcyjna :), a więc nie zagramy tak jak oni „grali” (pomijam zresztą umiejętności jakich by to wymagało). I oni i ja oferujemy „zespół grający na żywo”. Ich jest mniej i są sporo tańsi. Kogo weźmie klient szukający zespołu grającego na żywo zakładając, że oni i my będziemy podobnie „bawili gości”?
Po co byli na scenie owi ludzie, którzy udawali, że grają? Dlaczego udawali?
Odpowiedź jest prosta: bo tego od nich oczekiwali ludzie szukający zespołu grającego na żywo. Gdyby po jednym wyjściu za stoły usiedli sobie potem, a na scenie został tylko ów szef (odpowiedzialny za śpiew i włączanie podkładów) i kobieta, która śpiewała – ludzie nie ocenialiby owego zespołu już tak dobrze (nawet, gdyby przy tym świetnie bawił gości, doskonale śpiewał i miał znakomite aranże).
Zespół miałby opinię dwuosobowego, grającego z podkładów, z dwoma dodatkowymi ludźmi grającymi na żywo jedynie podczas wychodzenia za stoły. Taki zespół nie znalazł by już zainteresowania ze strony klientów szukających zespołu naprawdę grającego na żywo (choć rzecz jasna mógłby i pewnie by znalazł wśród klientów szukających zespołu grającego z podkładów).”
Zapraszam do dyskusji poniżej!
– Sylwek, Wodzirej Double Wings